Michał Urbaniak "For Warsaw with love": recenzja
75 lat temu Powstanie Warszawskie już się
wykrwawiło – upadło dokładnie 3 października 1944 roku. Powstańcy walczyli
znacznie dłużej niż przewidywali: nie kilka dni, ale aż 63. Warszawski zryw
poniósł klęskę, a konsekwencje – ludzkie i materialne – były straszliwe:
zginęło ok. 130 tys. mieszkańców (ludności cywilnej) i ok. 20 tys. żołnierzy, samo
miasto zaś zostało niemalże
obrócone w pył. Dlatego też do dnia dzisiejszego trwa spór o zasadność wybuchu
Powstania – jedni potępiają decyzję dowództwa AK, drudzy jej bronią.
Abstrahując
od tego, kto ma rację (wiele czynników uniemożliwia obiektywny osąd) wszyscy
zgadzają się na pewno, co do jednego: powstańcom należy się szacunek i hołd. Album For Warsaw with love jest jego
wyrazem, co więcej, Urbaniakiem kierowały osobiste motywacje: „Urodziłem się w
Warszawie. W przeddzień Powstania Warszawskiego moja mama Irenka wywiozła mnie
z miasta. Być może uratowała mi życie” – mówi Urbaniak. Skrzypek staje tym samym obok Agi Zaryan,
Tomasza Stańki, Młynarskiego i Maseckiego, którzy też „na jazzowo” upamiętniali
tragiczny warszawski zryw.
Urbaniak swój hołd wyraża w formule, której jest już
od jakiegoś czasu gorącym orędownikiem, a mianowicie jako fuzja jazzu z hip
hopem. Jest to formuła trafna bardziej niż nam się wydaje, ma bowiem swoją
ukrytą logikę. Urbaniak uważa, że hip hop jest współcześnie formą protestu,
buntu, tak jak jazz w latach 60. Oba gatunki łączy wspólna wartość: wolność. I
przecież z hasłem wolności, jako antonimem hitlerowskiego zniewolenia, szli na
barykady powstańcy w pierwszych dniach sierpnia ’44. Wprost zostaje ono zresztą
wykrzyczane przez MC Stuntmana w utworze Red
bus to freedom. Płyta zawiera autorskie utwory Urbaniaka uzupełnione
kompozycjami takich tuzów jak: Thelonious
Monk, Bill Evans i Miles Davis. Do kooperacji jazzman zaprosił
międzynarodowe towarzystwo, oprócz wspomnianego już Stuntmana są to m.in.:
Michael Stewart (trąbka), David Gilmore (gitara), Troy Miller (perkusja),
Michał Tokaj (fortepian), Marek Pędziwiatr (instrumenty klawiszowe), Mika
Urbaniak (wokal). Jako intro i outro wykorzystano sample ze szpilmanowskiego Czerwonego autobusu. I tu bym trochę
pomarudził: przebój siermiężnego socrealizmu gryzie się z powstańczym duchem,
dlatego też dziwię się, że nie sięgnięto po coś z kręgu „zakazanych piosenek” (Pałacyk Michla?).
Dalej mamy – czasem
bardziej, czasem mniej – ekspresyjną jazdę okraszoną – czasem lepszym, czasem
gorszym – rapem i wokalem (kobiety
wypadają lepiej). Wygrywane przez Urbaniaka na skrzypcach motywy ukąszone
polskim folklorem mogą wywoływać zachwyt, a partie na alcie i tenorze wspierane
przez trąbkę Stewarta i kontrowane gitarą Gilmora są najlepszymi momentami tego
albumu. Niewątpliwie mamy tu do czynienia z jazz-hopową zawieruchą wyciszaną
klasykami: Round Midnight Monka i milesowsko-evansowskim
Blue is the Green. Płyta jako całość
brzmi soczyście i świeżo, brak jej może nieco spójności i charakteru, bo z
samej muzyki trudno wyczytać powstańcze przesłanie. Urbaniak jednak
konsekwentnie idzie swoją drogą, a w tym uporze jest podobny do tych, którzy 75
lat temu poszli bić się o Warszawę.
(recenzja opublikowana w JazzPress, październik 2019)
(recenzja opublikowana w JazzPress, październik 2019)
Komentarze
Prześlij komentarz