Leszek Żądło "Komeda. Wygnanie z Raju": recenzja
Prawie
rok temu Leszek Żądło wydał niezwykle osobistą, intymną płytę Miss B., którą miałem przyjemność
recenzować na łamach JazzPress (grudzień 2018), a całkiem niedawno na świat
przyszła kolejna, jazzowa interpretacja komedowskiego musicalu Wygnanie z Raju. Prace nad nim trwały od
wczesnych lat 60. Libretto było dziełem Krzysztofa Borunia i Andrzeja Tylczyńskiego, piosenki
skomponował Jerzy Abratowski, a za część baletową odpowiadał właśnie Komeda.
Ten ostatni nie doczekał owocu swojej pracy, albowiem prapremiera musicalu
miała miejsce trzy miesiące po jego śmierci, 13 lipca 1969 roku w Teatrze
Muzycznym w Gdyni. W sezonie artystycznym 1968/1969 Wygnanie z Raju
wystawiono 10 razy, a zobaczyło go łącznie ponad 3 tys. widzów. I to by było na
tyle: musical spadł z afisza, pamięć o nim zdawała się mijać bezpowrotnie, tym
bardziej, że nikt nie zarejestrował w żadnej formie tego, co przed laty wydarzyło
się na deskach gdyńskiego teatru. Jeśli później jakieś informacje o Wygnaniu
się pojawiały to wyłącznie z kronikarskiego obowiązku przy okazji
encyklopedycznych zestawień dorobku Komedy.
I dopiero teraz, 50 lat od tamtych
wydarzeń, zapomniane dzieło przypomina nam w należytej, bo muzycznej, formie
Leszek Żądło, sięgając tym samym – podobnie jak „Ptaszyn” Wróblewski i
EABS – po mało znany dorobek Trzcińskiego. Pomogło tu szczęście, okazało się, że pełny
zapis nutowy musicalu odnalazł syn Andrzeja Tylczyńskiego, porządkując ojcowskie
archiwum. Trzeba pamiętać, że Wygnanie z Raju pierwotnie napisane zostało
na orkiestrę, a więc Leszek Żądło musiał przetransformować muzykę na dużo mniejszy
skład, jakim jest kwartet jazzowy. Pomógł mu w tym Mathias Preißinger, a
efekty zostały zaprezentowane podczas Singer Jazz Festival w 2016 roku, gdzie saksofoniście towarzyszyli: Leszek Kułakowski na
fortepianie, Piotr Kułakowski na kontrabasie i zasiadający za perkusją Jacek
Pelc. Wydana
przez For Tune płyta jest zapisem tamtego koncertu.
Oczywiście niewykonalnym
jest porównanie pierwowzoru z jego współczesną emanacją (co byłoby niewątpliwie
ekscytujące), można jednak z całą pewnością stwierdzić, iż Żądło swoją
interpretację osadził w jazzie awangardowym lat 60. urozmaicanym dźwiękami
bossa novy, tanga, walca i polskiego folkloru. Materiał składa się z 11
części o zróżnicowanej strukturze. Otwarcie jest liryczne i można je uznać za
płynną kontynuację albumu Miss B. Gdy
pojawia się saksofon, jego barwa od razu zdradza, że dmucha w niego maestro
Żądło. Na szczególną uwagę zasługują szalone solówki saksofonowe (Część 4) oraz praca perkusji wiernie
oddająca epokę maszyn, czyli futurystyczną ideę, jaka kilkadziesiąt lat temu
przyświecała twórcom Wygnania z raju. Perełką jest Część 7 – otwiera ją post-chopinowski motyw, a za to co wyczynia na
pianinie Leszek Kułakowski ręce same składają się do oklasków. Wydaje się, że
właśnie podczas Części 7 kwartet
osiągnął pełne obroty i wchodząc na wyżyny stał się jednym ciałem, jednym
duchem. Płyta aż kipi od ciekawych melodii i chwytliwych tematów, czasem wydaje
się, że gdzieś już je słyszeliśmy, brzmią bowiem dziwnie znajomo. Cóż, z
musicalu przekwalifikowanego na jazz wyszła rzecz arcyciekawa, a Komeda jeśli
się temu przygląda gdzieś tam z góry, na pewno jest w pełni ukontentowany. Na koniec,
niejako na deser, otrzymujemy „Kołysankę Rosemary”. Z jednej strony mogłoby jej
nie być i album wcale by na tym nie stracił, z drugiej jednak komedowski
„nieśmiertelnik” został zagrany z dużą swobodą i słucha się go naprawdę
przyjemnie.
(recenzja opublikowana w JazzPress, wrzesień 2019)
Komentarze
Prześlij komentarz